Jako dziecko miałem to szczęście, że w 1996 roku byłem na meczu Legii w Lidze Mistrzów, rywalem był Spartak Moskwa. Rosjanie byli zdecydowanym faworytem, ale zwyciężyli przy Łazienkowskiej tylko 1:0. Dlaczego? Bo tamta Legia nie tylko grała w piłkę, ale przede wszystkim walczyła do upadłego!
We wrześniowy wieczór 2016 roku bardzo chciałem być ponownie przy Ł3, by usłyszeć na żywo hymn Ligi mistrzów. Walki o bilety nie podjąłem, a prasowej akredytacji mi nie przyznano. Trudno – w sierpniu byłem w Dortmundzie na meczu o Superpuchar Niemiec Borussia vs. Bayern, więc dortmundczyków, którym jako jedynym z Bundesligi po cichu kibicuję widziałem na żywo, więc nie dramatyzowałem. Przed telewizorem czasem lepiej i więcej widać. Legię też ostatnio widziałem regularnie, bo należę do fanów (tak - do fanów!) polskiej Ekstraklasy i oglądam niemal wszystkie spotkania w każdej kolejce. I jakie wnioski? Borussia słabo zaczęła sezon w Niemczech, gra/grała bez polotu. Co zatem powiedzieć o mistrzu Polski? Najlepiej oddają ten nastrój słowa inżyniera Mamonia ze słynnego „Rejsu”: „No i aż mi się chce wyjść z... kina, proszę pana... I wychodzę... No i panie, i kto za to płaci?”
Jednakże tego, co wydarzyło się w stolicy 14 września, nie spodziewałem się zakładając nawet najczarniejszy scenariusz, biorąc pod uwagę klasę rywala, nazwiska w składzie i bla, bla, bla… Rozum mówił: będzie eurowpierdol! Z kolei wewnętrzy głos szeptał: dadzą radę, grają mecz życia, powalczą przynajmniej o remis! Znajomi kibice, dziennikarze i fani futbolu mówili mi – nie oglądaj, szkoda nerwów. Ale jak mógłbym nie oglądać? Musiałem, inaczej bym sobie nie darował. Po co więc oglądałem? Bo wciąż miałem w pamięci Legię z 1996 i Widzew z 1997 roku. Myślałem, że jak kiedyś łodzianie, tak teraz warszawianie postawią się potentatowi! Mogą przegrać, nic się nie dzieje, BVB jest przecież lata świetlne przed Legią. Ale trzeba walczyć, zapieprzać, jeździć na dupie i wypluwać płuca po 90 minutach. Wtedy można, będąc piłkarzem Legii, powiedzieć sobie do lustra - dałem z siebie maxa, ale na więcej mnie nie było stać, rywale byli lepsi... Czy dziś którykolwiek z graczy Legii może to powiedzieć patrząc w lustro? Chyba tylko Arek Malarz…
Przygnębiające jest to, że patrząc na grę BVB miałem wrażenie, jakby wicemistrzowie Niemiec przyjechali do Warszawy na gierkę treningową. Jakby to był sparing bez kompletnie większego znaczenia, że ważne było tylko przećwiczenie jakichś schematów taktycznych, bo Borussia za chwilę zaczyna sezon, a Legia jest na początku przygotowań do rozgrywek. Smutne, ale takie miałem wrażenie w środowy wieczór. Jakub Czerwiński, który zagrał na stoperze w parze z Maciejem Dąbrowskim, niemiłosiernie kopał się po swoim łysym czole. Był zamieszany w strat e niemal każdego z sześciu goli. A Dąbrowski? Spójrzcie na zdjęcie poniżej i wytłumaczcie mi jedno: jak Mario Götze otworzył wynik meczu po strzale głową, mając obok siebie wspomnianych stoperów? Przecież ten kieszonkowy „napastnik” mógłby na stojąco całować „elkę” na koszulce Dąbrowskiego, takim jest „gigantem”!
Legia została w środę po piłkarsku zgwałcona, takich meczów nie powinno się pokazywać w publicznej telewizji przed 22:00. Szkoda mi obecnego pokolenia kibiców, bo nie będą mieli czego pamiętać z występów stołecznej drużyny w obecnej edycji Ligi Mistrzów. No, chyba że kolejne masakry piłką nożną. Ja mogę wspominać piękne bramki Leszka Pisza, wspaniałe parady Macieja Szczęsnego, kapitalne rajdy Jacka Bednarza po lewym skrzydle czy do bólu skutecznego Jerzego Podbrożnego. Co zapamiętają obecni fani stołecznego klubu? Blamaż. To zapewne nie jeden. Bo skoro Borussia zrobiła taki „Blietzkrieg” w Warszawie, to czego się spodziewać po wizycie na Santiago Bernabeu?
Fani Legii czekali ponad dwie dekady na ten dzień, kiedy ich drużyna ponownie zagra w najbardziej elitarnych klubowych rozgrywkach piłkarskich w Europie. I co? Kaszanka! Przegrać 0:6 na swoim terenie? Można, zdarza się… Ale nie można już przed meczem opowiadać, że będzie ciężko wyjść z własnej połowy (trener Besnik Hasi), że nie mamy kompletnie żadnych szans (Miroslav Radović), albo że priorytetem jest Ekstraklasa (Bartosz Bereszyński), a Liga Mistrzów tylko dodatkiem (Bogusław Leśnodorski). Dodatkiem to mogą być pieczarki do pizzy, jak słusznie zauważył mój znajomy Marcin Krzywicki, popularny król Twittera.
Ja nie chcę dodatków, tylko danie główne. Oczekuję walki do upadłego, zaangażowania, gryzienia trawy, dania z siebie wszystkiego, co najlepsze. Legendarny Michael Jordan powiedział kiedyś mądre słowa: „Mogę zaakceptować porażkę, ale nie mogę zaakceptować braku próby.” A Legia nie próbowała. Nawet przez chwilę…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz